- To było straszne - wspomina drżącym głosem jedna z przyjaciółek zabitej. - Pojechałyśmy wyszaleć się do tej dyskoteki. Nawet nie weszłyśmy do środka. Przed wejściem, na schodach, stał ten bandzior. Patrzył na nas, jak wchodziłyśmy na górę. Pierwsza szła Alicja. Zaczął jej ubliżać. Krzyknął: "Ty szmato!", "Ty kur..., ruch... się?". Ona odpowiedziała mu "Spadaj". Wtedy wpadł w szał. Wyciągnął nóż zza paska spodni i uderzył ją w klatkę piersiową poniżej szyi. Gdy upadła, kopnął ją z całych sił w twarz. Mnóstwo ludzi to widziało, a nikt nie zareagował. On sobie spokojnie odszedł, wsiadł w taksówkę i pojechał. My wezwałyśmy pomoc - opowiada.
Patrz też: Chałupy, pomorskie: 27-latek zakatowany przy plaży
Gdy karetka przyjechała na miejsce, Alicja jeszcze żyła. Szybko trafiła na stół operacyjny. Lekarzom niestety nie udało się jej uratować. Straciła zbyt dużo krwi. Ostrze przebiło tętnicę płucną.
Mordercę łódzcy policjanci namierzyli błyskawicznie dzięki pomocy taksówkarzy. Już trzy godziny po zabójstwie ustalili, że zabójcą jest Marcin R. (24 l.). Mężczyzna ukrył się w swoim mieszkaniu w jednej z kamienic przy ulicy Limanowskiego. Na widok policjantów zabarykadował drzwi. Zaczął z okna rzucać w ich kierunku ciężkimi przedmiotami. Jeden z policjantów został uderzony młotkiem, drugi trafiony ciężarkiem do ćwiczeń.
W końcu jednak funkcjonariuszom udało się obezwładnić bandytę. Wczoraj w łódzkiej prokuraturze usłyszał zarzut zabójstwa. Grozi mu za to dożywocie.
- Jego ofiara to zupełnie przypadkowa osoba - mówi Krzysztof Kopania (42 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego zabił. Trudno też znaleźć jakiekolwiek przejawy żalu czy skruchy - dodaje.